Którą serię wytypowałeś w oficjalnej ankiecie Cav Zodiaco jako tą, którą chętnie byś zobaczył na 30-lecie Saintów?

Next Dimension
Next Dimension
26% [18 głosów]

Epizod G
Epizod G
14% [10 głosów]

Saintia Shou
Saintia Shou
4% [3 głosy]

Zeus Chapter
Zeus Chapter
22% [15 głosów]

Remake klasyka
Remake klasyka
28% [19 głosów]

Inną
Inną
6% [4 głosy]

Ogółem głosów: 69
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 01/16/2016

Archiwum ankiet

INFORMACJE - Saint Seiya - Anime - Seria Sanktuarium recenzja

We wstępie pragnę zaznaczyć, że ze względu na nieoficjalny, stosowany przez fanów podział Saint Seiya, pojawią się 3 osobne recenzje poświęcone kolejnym seriom: Sanktuarium, Asgard i Posejdon. Przypominam, że jest to zabieg stricte sztuczny i niemający żadnego – poza fabularnym – uzasadnienia; to nie Hades Chapter, te 114 odcinków stanowi jedną całość, jednak postanowiliśmy iść na rękę fandomowi i podział ten zachować, rozpatrując kolejne części osobno.


Masami Kurumada zadebiutował swoją mangą w styczniu 1986 roku na łamach działającego do dziś magazynu Shounen Jump. Zapewne było dla niego sporym zaskoczeniem, gdy dowiedział się, że studio Toei Animation pragnie zekranizować jego dzieło. Wobec niezwykłej popularności Dragon Balla (którym zadebiutował nieco ponad półtora roku wcześniej Akira Toriyama) i Hokuto no Ken (pokazane światu w 1983 r. przez Tetsuo Harę) wydawałoby się, że kolejny shounen-tasiemiec jest niepotrzebny publice. Na nasze – i Kurumady – szczęście zarząd Toei myślał inaczej i postanowił wykorzystać swoistą oryginalność Saint Seiya, zawartą głównie w egzotycznej dla Japończyków mitologii starożytnej Grecji.

Akcja rozgrywa się w latach 80. ubiegłego wieku, a więc w czasach współczesnych dla ówczesnego widza. Multimilioner Mitsumasa Kido gromadzi w swym domu 10 osieroconych chłopców, z których planuje zrobić legendarnych Rycerzy. O tych mitycznych obrońcach bogini Ateny usłyszał podczas jednej ze swoich licznych podróży. Według przekazów mieli oni przywdziewać zbroje – z brązu, srebra lub złota – reprezentujące 88 gwiezdnych konstelacji, a ich bronią były ich własne pięści, bowiem ich siła przekraczała jakiekolwiek ludzkie wyobrażenia i ponoć mogła dorównać energii Wielkiego Wybuchu. Utwierdzony w tym przekonaniu dzięki znalezionej Złotej Zbroi Strzelca, Mitsumasa rozsyła swoich podopiecznych po całym świecie, by w odpowiednim czasie powrócili do niego ze swoimi własnymi świętymi pancerzami.

Jednym z tych wybrańców jest Seiya, nastoletni Japończyk o niezwykłym uporze, determinacji i niewyparzonej gębie. W dzieciństwie rozdzielony z ukochaną siostrą, wyruszył do Sanktuarium Ateny w Grecji po Zbroję Pegaza, którą – według umowy zawartej ze starym Kido – będzie mógł wymienić na swoją zaginioną krewną. Dzięki pomocy swojej mistrzyni – Rycerza Orła Marin – udaje mu się wykonać to zadanie i powrócić do ojczyzny. Tam jednak okazuje się, że Mitsumasa dokonał żywota, a całym jego interesem zarządza teraz jego wnuczka Saori. Młoda dziedziczka nie zamierza wypełnić żądań świeżo upieczonego Rycerza; by odzyskać siostrę, Seiya musi wziąć udział w turnieju o Zbroję Strzelca. Jego przeciwnikami są pozostali wybrańcy Mitsumasy – w tym ważni dla dalszej fabuły Rycerz Smoka Shiryu, Rycerz Łabędzia Hyouga i Rycerz Andromedy Shun. Oczywiście, na samym turnieju historia się nie kończy – Zbroję wbrew przepisom próbuje przejąć starszy brat Shuna, Rycerz Feniksa Ikki, a za nim wręcz niezdrowe zainteresowanie Zbroją i skupioną wokół Saori grupką młodzieńców zaczyna wykazywać Sanktuarium z Wielkim Mistrzem na czele.

Fabuła na pierwszy rzut oka brzmi banalnie, właściwie wypada dość blado na tle innych, równolegle wydawanych shounenów. Mamy utarty schemat – kilku młodych, pięknych, odważnych, drogocenną rzecz, super moce (cosmo) i uroczą dziewoję. Młodzi piękni toczą między sobą walki o drogocenną rzecz (i uroczą dziewoję), a wśród nich znajduje się jeden cwaniaczek, który zaczyna grać nieczysto i to nie tylko w kwestii samej rywalizacji o złotą błyskotkę – życia pozostałych uczestników znaczą dla niego mniej niż kurz na drodze. Jak na ironię wraz z pojawieniem się Ikkiego, akcja zaczyna nabierać nieziemskiego tempa i charakterystycznego dla Saint Seiya klimatu. Krótko po rozwiązaniu feniksiej kwestii pojawia się nowe wyzwanie, o szczebel wyżej w hierarchii trudności, zaraz po nim kolejne i tak dalej aż do osiągnięcia apogeum, czyli bitwy w Sanktuarium. To stopniowanie napięcia nie jest przypadkowe – następujące po sobie misje niesamowicie wciągają, pobudzają ciekawość widza, nie pozwalają porzucić serii – przecież zaraz będzie coś lepszego, dynamiczniejszego, bardziej cool. To i oryginalne wątki mitologiczno-astronomiczne są niewątpliwie powodem niesamowitego i nieoczekiwanego sukcesu Rycerzy.            

Podobnie sprawa ma się z sylwetkami bohaterów. W Saint Seiya aż roi się od oryginalnych indywidualności, praktycznie nie ma szans, by jakiś widz nie znalazł sobie postaci, z którą mógłby się identyfikować. Mamy więc przede wszystkim główną piątkę – wyszczekanego, trochę gapkowatego i diablo upartego Seiyę, chłodnego racjonalistę Shiryu, łączącego w jednej osobie cynizm i romantyczność Hyougę, łagodnego, nieco naiwnego w swej dobroci Shuna i gruboskórnego, naznaczonego tragiczną przeszłością samotnika – Ikkiego. Idąc dalej, spotykamy co raz to nowe niebanalne sylwetki – w tym chyba najbardziej intrygujących Złotych Rycerzy z Rycerzem Bliźniąt – Sagą – na czele. Co ważne, cała ta mieszanina charakterów jest równocześnie istną plejadą bishounenów – jest to pierwszy przypadek anime tego gatunku, w którym pojawia się tak wyraźny kobiecy fan service. Późniejsi twórcy szybko podłapali temat i rzeczywiście – do dziś typowo męskie produkcje przyciągają prawdziwe rzesze fanek (i dodatkowych pieniędzy).

Niestety, twórcy nie uniknęli wielu drażniących i zupełnie niepotrzebnych błędów fabularnych. Chyba najgorszym ze wszystkich jest dalekoidąca niekonsekwencja i nielogiczność wątków. Dla przykładu: starego Wielkiego Mistrza po jego naturalnej śmierci zastępuje samowolnie jego młodszy brat, chwilę później dowiadujemy się, że Mistrza wybierają spośród siebie Złoci Rycerze, którzy tak naprawdę się nie znają, chociaż Rycerze Barana i Byka czy Wodnika i Skorpiona zdają się być świetnymi przyjaciółmi, a na to wszystko jeszcze Wielki Mistrz tak naprawdę nie umarł śmiercią naturalną, ale został zdradziecko zamordowany... to w takim razie dlaczego ta nagła zmiana jego charakteru nikogo nie zaniepokoiła? Myślę, że chaotyczność tego zdania świetnie oddaje „logikę” niektórych wątków. Żeby tego było mało, mamy również galopujące machlojki czasowe – czyli mistrzowie, którzy mając 20 lat, zdołali wyszkolić ucznia, który już zdążył wyszkolić swojego własnego, czy też dziewczyna dostająca na szkolenie chłopaka młodszego o 3 lata w momencie, gdy sama ma ich... 10. Wobec tego zamieszania dzieci wyglądające i zachowujące się jak dorośli mężczyźni czy celtyckie artefakty wciśnięte gdzieś do greckiej mitologii wydają się być naprawdę małym problemem.

Równie poważnym błędem twórców jest marnotrawienie własnych pomysłów. Weźmy dla przykładu turniej, od której rozpoczyna się akcja. Wielkie medialne halo, Saori Kido i jej Rycerze nie schodzą z pierwszych stron gazet na całym świecie... po czym wszystko nagle cichnie bez słowa wyjaśnienia. Podobnie sytuacja ma się ze Stalowymi Rycerzami – pojawiają się, wprawiają wszystkich w osłupienie swoim potencjałem bojowym po czym najwyraźniej uciekają przed decydującą bitwą, bo znikają nagle gdzieś w podróży. Srebrni Rycerze – jeden, góra dwa odcinki i po prostu giną. Marin? Jej konkurentka, Shaina? A na co komu udział kobiet w bitwie? Nic to, że wcześniej wykreowaliśmy je na naprawdę silne wojowniczki, których boi się większość mężczyzn dookoła.

Kilka akapitów wcześniej chwaliłam sylwetki bohaterów. Cóż, twórcy najwyraźniej uznali, że marnotrawienie pomysłów to za mało i w przeciągu około 70 odcinków niesamowicie spłycili (Shiryu, Hyouga), uszlachetnili na siłę (Ikki) lub totalnie pozbawili mózgu (Seiya) wszystko, co tylko się spłycić, uszlachetnić i pozbawić mózgu dało. Nie uniknęły tego także postaci drugorzędne – Saori z energicznej, pewnej siebie, pyskatej kobietki stała się totalnie rozmamłaną panienką do ratowania z opałów, większość Złotych Rycerzy utonęła w jednolitym sosie szlachetności do porzygu, a czołowy badass, mistrz intrygi, schizofrenik i niewątpliwy totalny sukinsyn tak naprawdę okazał się zagubionym człowiekiem z krystalicznie czystym serduszkiem... ARGH! Za bohaterami pogrąża się także klimat i tempo akcji – na początku było świetnie, a potem nastał PATOS. I od naszego Saint Seiya nie odczepi się aż do końca, pozostawiając nam płacz i zgrzytanie zębów. Aż chce się wrzasnąć: Kurumada, why?!

Od strony graficznej nie możemy spodziewać się powalającego na nogi cudeńka, aczkolwiek miłośnicy starej kreski niewątpliwie docenią przyjemną dla oka pracę pana Arakiego. Na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza zbroje – każda z nich jest prawdziwą perełką o indywidualnym projekcie, funkcjach i możliwościach. Osobiście niezwykle doceniam wkład pracy, jaki był potrzebny do stworzenia bogatych w zdobienia Złotych Zbroi. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o animacji, która momentami szwankuje bardziej niż mocno. Widoczne jest to zwłaszcza przy walkach, gdzie twórcy – skupiając się na „efektach specjalnych” - przestają zwracać uwagę na takie detale jak mimika twarzy czy proporcje (z tym ostatnim to różnie bywa i poza walkami – słynne bary Sagi...), co daje komiczne efekty, o czym na pewno przekonaliście się sami, przeglądając krążące po sieci screeny.

O niebo lepiej jest ze ścieżką dźwiękową. Seiji Yokoyama zaprezentował nam prawdziwą perełkę – muzyka idealnie oddaje nastrój, jest niezwykle przyjemna dla ucha i potrafi chwycić za serce (genialne Sad Brothers czy Aria of the Three). Warto wspomnieć również o wyśmienitym openingu. Pegasus Fantasy to kawał dobrego, dynamicznego rocka, świetnie oddającego klimat serii i lat 80. (kto słucha cięższej muzyki z tamtego okresu, ten wie, o czym mówię). Ending, zachowany w tej samej konwencji, choć zdecydowanie łagodniejszy, niewiele mu ustępuje i zdecydowanie wart jest poświęcenia tych kilku minut uwagi. Nie ma co owijać w bawełnę – Make-UP stanęło na wysokości zadania.

Gdyby tylko za dokładnością muzyków podążało wszystko inne... Ach, pozostaje mi – i wam – tylko żałować. Im dłużej siedzę w Saint Seiya, tym bardziej odnoszę silne wrażenie, że zachłyśnięty oryginalnością własnego dzieła Kurumada z czasem przestał się do niego przykładać. Seria Sanktuarium należy jeszcze do tych starannie opracowanych – mimo tych wszystkich błędów, ewidentnie wynikających z nieprzemyślenia pewnych spraw – ale tendencja spadkowa jest już wyraźnie wyczuwalna. Dopóki przykrywały to świetna atmosfera, swego rodzaju humor i napięcie fabularne, Saint Seiya nadal nie traciło na wartości. Niestety, jak dobrze wiemy po Sanktuarium następują jeszcze dwie serie. Możemy sobie tylko z żalem uświadomić, jak to się potoczyło dalej...

 

Plusy:

- oryginalna, ciekawa fabuła,

- stopniowanie napięcia,

- indywidualność bohaterów, niebanalne pomysły na kreacje postaci,

- zbroje,

- wątki mitologiczne,

- ścieżka dźwiękowa (zwłaszcza opening),

- klimat lat 80.

 

Minusy:

- niezbyt płynna animacja,

- liczne błędy (logiczne i fabularne),

- stopniowe spłycanie charakterów, wrzucanie postaci do jednego worka,

- marnotrawienie pomysłów,

- narastający patos.


 

 

 

 MOJA OCENA: 8/10

 

Tekst:  verien

Oprawa graficzna: Jamnik_sst!


Komentarze
#1 | Rolaka dnia 01 June 2015
Bardzo dobra recenzja.

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Sant Seiya Revolution - Multimedia
Aiolia Leo

Aiolia2

Camus6

Skorpion Milo

Złoty Rycerz Skorpiona

Milo





Piekielni
1 tydzień
siurek15
3 tygodni
Verien
Verien
7 tygodni
lukasn3
15 tygodni
Duch
Duch
18 tygodni
pawel2906
20 tygodni
Copyrights © Saint Seiya Revolution 2006 - 2024
Powered by PHP-Fusion copyright Š 2002 - 2013 by Nick Jones. Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.