Którą serię wytypowałeś w oficjalnej ankiecie Cav Zodiaco jako tą, którą chętnie byś zobaczył na 30-lecie Saintów?

Next Dimension
Next Dimension
26% [18 głosów]

Epizod G
Epizod G
14% [10 głosów]

Saintia Shou
Saintia Shou
4% [3 głosy]

Zeus Chapter
Zeus Chapter
22% [15 głosów]

Remake klasyka
Remake klasyka
28% [19 głosów]

Inną
Inną
6% [4 głosy]

Ogółem głosów: 69
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 01/16/2016

Archiwum ankiet

FAN FICTION - Aylis - Wojna Żywiołów 30


Rozdział XXX - Przed bitwą


Kręta ścieżka wiła się między skałami, bezlitośnie plącząc zarówno siebie, jak i zmysły osoby, która tak nierozważnie odważyła się nią iść. Prawo, lewo, znowu lewo, prawo, środek, prawo, lewo, lewo, prawo... wciąż śliskie po burzy i towarzyszącej jej ulewie kamienie ożywały pod stopami starając się za wszelką cenę zrzucić z siebie nieproszony ciężar.
Jakby niepomna na to Arin uparcie szła tym szlakiem, w przemoczonym i ubłoconym ubraniu. Utykała na lewą nogę, która zdążyła się już kilka razy wygiąć pod kątem, któremu daleko było do normalności. A jednak dziewczyna jakby tego nie zauważała, nogi same ją prowadziły, trasą dawno temu wyrytą w umyśle. Czasem tylko stopy dość niefortunnie wybierały kamienie, na których stawały. Myśli zajęte były czymś innym.
"Rada szykuje się do czegoś dużego." Brzmiał jej w uszach głos Antisa. Oddalał się i powracał echem, nakładał na siebie, jakby chciał zagłuszyć ten nienaturalnie poważny ton. "Zbierają się wokół Świątyni i czekają. Nie pozwolą wam tak po prostu wygrać. Ani tobie, ani im."
Arin przygryzła wargi. "Shaka miał rację." Przemknęło jej przez głowę. "Ale oni nie muszą być zagrożeniem. Mogą chcieć się jedynie upewnić, że wypełnię zadanie." Nie wierzyła w to.
"Zabiją cię, jeśli tu zostaniesz."
"Możliwe."
"Wyjedź ze mną..."
"Wyjechać? Tak po prostu?"
Minęła kolejny zakręt i zmrużyła oczy. Ścieżka biegła teraz prosto w zachodzące słońce, które barwiło otaczające ją skały na niesamowity, czerwono-pomarańczowy odcień, poprzecinany czarnymi żyłkami cienia. Grecja była jedynym znanym jej miejscem, w którym słońce dawało takie spektakle. Gdzie indziej odblask promieni na szarych, cętkowanych skałach dawał efekty raczej mizerne, w porównaniu do tych tutaj, gdy światło załamywało się na białym marmurze.
Jednak teraz nie potrafiła się długo cieszyć pięknem otaczającego ją krajobrazu. Natrętny głos wwiercał się w jej umysł, nie chcąc dać spokoju i przypominając chmarę komarów. Nie był groźny, tylko natrętny.
"Spotkałem Pakira. Saphira go wysłała, aby znalazł i pozbył się buntowników. Arin, on miał zbyt dokładne informacje, aby to mógł być przypadek! Szukał nas niemal w miejscu zbiórki!"
"Przecież wiedzieliśmy, że się dowiedzą... Tylko po co mnie tu przysłali? Czemu akurat mnie, skoro wiedzą, że nie wolno mi ufać?"
Stopy zatrzymały się. Dalej już nie mogłyby iść, chyba, ze interesowałaby je błyskawiczna podróż w pionie, zakończona chłodną kąpielą. Tam, w dole, szalała kipiel mętnych wód morza, bezlitośnie uderzając w niewzruszoną skałę i wzbijając w powietrze drobinki soli, które dolatywały aż do stającej dziewczyny. Zimny wiatr rozchylił poły rozpiętej wilgotnej bluzy i odrzucił ją w tył, jakby usiłował zerwać ją z pleców Arin. I tylko włosy nie dawały mu się porwać. Mokre, zlepione pasma pozostały owinięte wokół jej szyi, dając wrażenie dotyku zimnych macek. Arin patrzyła na to wszystko - na morze, na atakowane przez nie skały, na czerwone, płonące słońce i na przeganiane wiatrem resztki chmur. Patrzyła i poczuła, że wie. Wie, dlaczego Rada wysłała tu właśnie ją.
"Wyjedź ze mną."
"Zabiją cię."
"Proszę..."

* * *

Mniej więcej w połowie wysokości klifu, jakieś dwieście metrów od Sounion i wystarczająco daleko od zabudowań świątynnych, aby niewiele osób tam przychodziło była płaska, szeroka półka skalna, na pierwszy rzut oka dostępna jedynie dla ptaków. A jednak prowadziła tam ścieżka. Wąska, wijąca się między skałami i w jednym miejscu biegnąca bezpośrednio nad urwiskiem. Na samą półkę wychodziła z niewielkiego przesmyku, stromo opadającego w dół, zasłanego luźnymi kamieniami, które tylko czekały na nieuważnie postawioną stopę.
Niewiele osób wiedziało o przejściu, a jeszcze mniej widziało sens czy cokolwiek przyjemnego w siedzeniu na kawałku skały, zawieszonym nad wzburzoną wodą. Byli jednak tacy, którzy znajdowali w tym coś pociągającego.
Dziewczyna stała tuż przy krawędzi, zgięta w pół, opierała dłonie na kolanach i patrzyła w dół. Nie potrafił sprecyzować czy patrzy w morze czy też zafascynowało ją coś innego. Ona nie zauważyła jego przybycia, ale też starał się pozostać niewidoczny. O tej godzinie, gdy do świtu pozostało już niezbyt dużo czasu, a jednak nie było całkiem jasno, nie było to zbyt trudne. Cienie dostarczały wiele możliwości stopienia się z krajobrazem. Tym razem on chciał zaskoczyć.
- Jeśli masz zamiar skoczyć, to się nie krępuj - odezwał się spokojnym, zrównoważonym głosem.
Arin drgnęła i odwróciła się. Nie musiał otwierać oczu, aby być tego pewnym. Widział jej sylwetkę w umyśle tak wyraźnie, jakby ktoś wyrył mu ją na stałe.
- Naprawdę myślisz, że to mogłoby pomóc?
Shaka wzruszył ramionami. Nadal stał przy ścieżce, jakby bał się, że jeśli oddali się od niej choćby na krok, cała półka zapadnie się i ich oboje pochłonie morze. Wyglądał inaczej niż podczas ostatnich dni. Tym razem miejsce zbroi, lub też dość oficjalnie wyglądającego sari, zajęła luźna koszula z krótkim rękawem, częściowo rozpięta i spodnie, z delikatnego, ale wytrzymałego materiału, wszystko w kolorze świeżo spadłego śniegu. Całości dopełniały wilgotne, widocznie niedawno umyte włosy, opadające kaskadą na plecy, częściowo przyduszone najzwyklejszym i trochę już podniszczonym, niewielkim plecakiem, trzymanym na jednym ramieniu. Shaka uśmiechał się w ten swój niezwykły i tak trudny do uchwycenia sposób. Surowa zazwyczaj twarz przybrała bardziej życzliwy wyraz. Znikły gdzieś obojętność i duma, zupełnie, jakby nie były niczym więcej niż strzępami mgły, które rozpraszają pierwsze promienie słońca.
Ona też się uśmiechnęła, ale trochę niepewnie.
- Nie mam zamiaru skakać.
- To dobrze.
Nie powiedział nic więcej, a i ona nie miała nic do dodania. Zapadła cisza. Żadne z nich nie lubiło dużo mówić, ale też słowa nie były im potrzebne. Stali w milczeniu, patrząc w morze, a wspomnienia wirowały wokół nich, jednak nie stawały między nimi. Nie dzieliły. Były dopełnieniem. Tym, co ich łączyło.

Nieuważnie postawiona stopa wygięła się w bok i zjechała po luźnym kamieniu, pociągając za sobą resztę ciała. Shaka spadł, w sposób mało estetyczny, wśród towarzyszących mu różnej maści, wielkości i kształtu kamieni, aż na wiszącą nad wodą półkę. Otworzył oczy.
Ku jego zaskoczeniu i rozpaczy nie był jednak sam. Na tym zapomnianym chyba nawet przez bogów fragmencie stabilnej rzeczywistości znalazł się śmiertelny świadek jego nie do końca artystycznych akrobacji.
Młoda dziewczyna odwróciła się z szybkością atakującego węża, który jednak nie miał zamiaru kąsać. Z pamięci Shaki niespodziewanie wyraźnie wypłynął obraz kobry, uciekającej przed warkotem przejeżdżającego tuż obok samochodu. Wspomnienie bardzo stare, jeszcze z Indii. Teraz odniósł wrażenie, że znowu jest nieproszonym obserwatorem ucieczki, tyle, że innego rodzaju.
Dziewczyna stała tuż przy krawędzi, w pozycji, która sugerowała, że raczej nie miała zamiaru się zatrzymywać.
- Chciałaś skoczyć?
Rycerz Panny nie pozwolił, aby w jego glosie znalazło się coś ponad lekkie, chłodne zdziwienie. Słońce stało niemal w zenicie. O tej porze dnia i roku następował odpływ, może niewielki, jednak wystarczający, aby zamienić morze pod nimi w labirynt zdradzieckich i ostrych skał.
Shaka przyglądał się niezakrytemu maską obliczu dziewczyny, mając świadomość, że widzi je po raz pierwszy. Twarz mogłaby być całkiem ładna, gdyby nie bruzdy, które w pokrywającym ją pyle wyżłobiły łzy, wbrew woli pojawiające się w ciemnoniebieskich oczach, mocno kontrastujących z jasnymi włosami opadającymi na ramiona. Bladość skóry wskazywała na całkiem niedawne noszeni maski. Chłopak przez kilka sekund patrzył w zastygłe w zaskoczeniu oczy. Trochę się zdziwił. Spodziewał się zobaczyć rozpacz, a widział jedynie bezsilną złość i rezygnację. Powoli pojawiała się też duma.
Nic więcej nie był w stanie wyczytać, zawierzając swojemu wzrokowi, ta twarz była mu obca. Jednak gdy się skoncentrował, poznał delikatne drgania, wydobywające się z wątłej sylwetki. Poznał i poczuł, że znowu, tak jak podczas ostatnich tygodni, w których starał się ją czegoś nauczyć, nie rozumie tej dziewczyny. Nie wiedział, dlaczego ktoś miałby w ten sposób uciekać.
Zaskoczenie Arin minęło, pozostało wyzwanie, które pojawiło się w jej spojrzeniu.
- Masz zamiar mnie zatrzymać? - ton wypowiedzi jasno wskazywał, że ona może mu to mocno utrudnić.
Shaka przeszedł kilka kroków w bok i usiadł na wystającym ze ściany kawałku skały.
- Skacz, jeśli chcesz - powiedział spokojnie.
To nie była odpowiedź, której dziewczyna się spodziewała.
- I masz zamiar tak po prostu się przyglądać? - spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Rycerz Panny uniósł jedną brew.
- Dopiero przyszedłem - odparł z lekkim wyrzutem w głosie - i nie mam ochoty już wracać. Przeszkadza ci to?
Ostatnie zdanie zawisło w powietrzu, gdy patrzyli sobie w oczy. Arin pierwsza odwróciła wzrok.
- A rób co chcesz - burknęła.
- Świetnie - Virgo oparł się plecami o klif i usiadł wygodniej. Łokcie umieścił na kolanach, dłonie natomiast splótł tuż poniżej obserwujących ją oczu, których ani myślał zamykać.
Arin odwróciła się do morza, chwilę się nad czymś zastanawiając. Znowu spojrzała w jego stronę, zupełnie jakby chciała się upewnić, że nadal siedzi na swoim miejscu. Przekonawszy się, że jednak nie wyparował, co więcej cały czas się na nią gapi, obróciła się i zrobiła kilka kroków wzdłuż krawędzi, bardzo blisko urwiska. Shaka uważnie śledził każdy jej krok. Gdy doszła do końca półki zawróciła, jednak teraz szła w jego kierunku i jej wzrok co jakiś czas uparcie uciekał od kipieli poniżej na jego twarz. Zatrzymała się gwałtownie i stanęła tyłem do niego, wściekła na siebie.
- Po co tu przylazłeś? - wysyczała.
Virgo uśmiechnął się niezauważalnie.
- Lubię to miejsce, można tu spokojnie pomyśleć, powspominać - odpowiedział spokojnie. - A cóż ciebie tu przygnało?
Spojrzała na niego ze złością przez ramię.
- Czemu pytasz? - w jej glosie znalazło się coś nowego, jednak była to nuta tak delikatna, że niewielu potrafiłoby ją w ogóle zauważyć. Shaka, który od lat oceniał ludzi tylko na podstawie ich głosu i energii z zaskoczeniem uznał to za cień gorycz.
- Po prostu mnie to ciekawi - odpowiedział ostrożnie. - To dość dziwna decyzja, Mu nigdy by...
- ...czegoś takiego nie zrobił, tak?! - wykrzyknęła - A może wreszcie przestalibyście mnie do niego porównywać? Nie jestem moim bratem! - Virgo po raz pierwszy skupił się na czymś innym niż wypowiadanie przez nią słowa czy opanowujące ją uczucia. Czytał miedzy wierszami, dochodząc do myśli, do prawdy, która okazała się być zbyt prosta, aby ktokolwiek wziął ją wcześniej pod uwagę. Zaskakująco i przerażająco prosta. - Nie jestem już nawet kandydatem na rycerza, o złotym nie wspominając. Zadowolony? - wycedziła - wygraliście, jestem gorsza od niego, możecie...
Wypowiadając ostatnie zdanie odwróciła się do niego gwałtownie, zapominając, że stoi przy samej krawędzi, zbyt blisko na tak niekontrolowane ruchy. Poślizgnęła się, i upadła do tyłu, zsuwając się z urwiska.
Nie spadła. Shaka zareagował szybciej niż ona zdążyła pomyśleć i teraz trzymał ją za rękę, leżąc nad przepaścią.
- Czemu to robisz? - w jej oczach nie było wdzięczności.
- Bo to głupota - powiedział po prostu. - Ale zrobisz co będziesz chciała, jeśli tak wolisz, mogę cię puścić - uśmiechnął się. - Wiesz, że teraz jestem mężczyzną, który widział twoją twarz bez maski? - spytał, wywołując zaskoczenie na jej twarzy. Najwyraźniej nie pomyślała o tym jak dotąd. - I myślę, że to nawet może ci się przydać - dodał jakby po namyśle, aby po chwili kontynuować rzeczowym tonem. - Rozmawiałem z Kyoko. Pojutrze walczysz przeciwko mnie. Jeśli wygrasz, będziesz mogła zacząć trening, od zera, tak jakby nie było ostatniej porażki - nie odpowiedział na pytanie, zawarte w jej wzroku, zamiast tego spojrzał na nią surowo, jak mistrz na krnąbrnego ucznia. -Ja nie będę tolerował takich błędów, jakie popełniłaś wczoraj. Jesteś sobą, nie swoim bratem. Masz walczyć jako ty. Jeśli spróbujesz skopiować jego techniki zaboli bardziej, niż to, co czeka na ciebie na dole. Jasne?


- Chcesz herbaty? - doszedł do niej głos Shaki, rozpraszając opanowujące ją wspomnienia.
Odwróciła się i zobaczyła, że on kuca przy swoim plecaku, wyciągając z niego termos i dwa kubki. Dziwny uśmiech, błąkający się na jego ustach kazał jej wysunąć przypuszczenie, że nie była jedyną, która wróciła myślami do tamtej chwili sprzed wielu lat. Wolała uniknąć, mogącej nastąpić rozmowy na ten temat, skupiła się więc na sprawach bardziej przyziemnych.
- Wiedziałeś, że tu będę?
- Podejrzewałem - odparł lakonicznie. Zdążył już nalać parujący płyn do kubków, zabrać swój i usiąść na ziemi. - To nie jest trucizna - dodał po jakimś czasie, widząc, że ona nadal stoi w tym samym miejscu. - Śmiem twierdzić, że dobrze ci zrobi, po spędzeniu tu nocy w przemoczonym ubraniu.
- Wiesz ile jest osób w Świątyni, które dałyby się pociąć, żeby usłyszeć ironię w twoim głosie? - spytała zaczepnie, siadając obok. Kubek zamknęła w obu dłoniach, rozkoszując się jego ciepłem.
Virgo tylko wzruszył ramionami, patrząc, jak powoli zaczyna płonąć woda znajdująca się poza skrywającym ich cieniem. Po drugiej stronie skał, musiało wstawać już słońce. Zapała cisza, przerywana krzykami wyruszających na łowy mew. Jedna z nich, podleciała bliżej i wylądowała niezgrabnie, wyraźnie zainteresowana jednym z jasnych loków, lezącym na wystającym ze skały głazie, o który oparł się Shaka. Biorąca właśnie łyk herbaty Arin zaczęła chichotać i zakrztusiła się. Rycerz Panny uderzył ją parę razy w plecy.
- Lepiej?
- Prawie - wykrztusiła, wciąż się śmiejąc - chyba przypadłeś jej do gustu. Shaka uniósł brwi.
- Tyle lat - powiedział z udawaną powagą, zaakcentowaną westchnięciem - a ty nadal się nie nauczyłaś, że zazdrość, to bardzo brzydka cecha?
Dziewczyna niespodziewanie spoważniała.
- Powinieneś wiedzieć, że ciężko mnie czegokolwiek nauczyć - powiedziała posępnie. - Mam zamiar zrobić coś wyjątkowo głupiego - dodała.
Shaka spojrzał na nią badawczo, prześlizgując się po krzywym grymasie na ustach i widocznej w oczach zaciętości. Przestał się uśmiechać.

* * *

Znalazł ich na zewnątrz, w miejscu, gdzie podziemny strumień wpływał do morza, skrząc się w blasku słońca. Musiał przyznać, że wybór miejsca na odpoczynek w świetle dnia był na poziomie mistrzowskim. Od strony lądu osłonięci byli przez klif, od morza nikt nie ośmieliłby się podpłynąć tak blisko do znikających raz po raz pod zdradzieckimi falami skał. Nie było też powodu, dla którego miałby to robić. Zabić się można również gdzie indziej, w bardziej efektywny sposób. Aby do nich dotrzeć trzeba by było przedrzeć się przez podziemny labirynt, wybierając podziemną, znikającą raz po raz rzekę za przewodniczkę, co wcale nie było takie proste lub też zrobić to, co robił on - skakać po śliskich, oderwanych od klifu głazach, licząc, ze jednak nie uda mu się utopić.
Zatrzymał się w odległości jakiś pięćdziesięciu metrów. Przez kilka minut patrzył na nich, wmawiając sobie, że chce po prostu ocenić sytuację, wybrać najlepszy moment, uzyskać przewagę.
Bał się.
Nie miał pojęcia, jak zareagują na jego wizytę, nie wiedział czy w ogóle będą chcieli z nim porozmawiać. Mogliby po prostu zniknąć, rozpłynąć się w wodzie lub jaskini... albo zaatakować. Ertian szczególnie mocno akcentował ostatnią możliwość, pamiętając minę Fuego przy ich rozstaniu.
Jedna z dość wysokich fal dotarła na szczyt skały, na której stał, zalewając mu kostki. Chłopak szybko spojrzał w dół, starając się ze wszystkich sił stać stabilnie i nie wlecieć do wody. Gdy podniósł głowę, zrozumiał, że jest już za późno na odwrót. Keria patrzyła prosto na niego. Przez chwilę wypełniało go podejrzenie, że to ona wywołała falę, chcąc go zrzucić ze skał. Z tej odległości nie był w stanie dostrzec wyrazu jej twarzy, gdy powoli obróciła się do towarzysza i wypowiedziała kilka słów, natychmiast zagłoszonych przez morze. Podnieśli się, a jeden ruch ręki dziewczyny uspokoił wodę. Więc jednak nie chcą go zabić.
- Przyszedłeś się pożegnać przed wyjazdem? - Fuego odezwał się, gdy chłopak znalazł się na tyle blisko, aby bez problemów mógł go usłyszeć, jednak ton wypowiedzi był wrogi, nieufny. Keria milczała.
- Pożegnanie mamy już chyba za sobą - odpowiedział, siląc się na spokój. - Wolałbym porozmawiać.
- Nie mamy sobie już raczej nic do powiedzenia - wycedził strażnik Ognia.
- Doprawdy? - spytał z ironią, patrząc mu prosto w oczy. - A zatem macie już gotowy jakiś genialny plan, który pozwoli wam jutro przeżyć na tyle długo, aby w ogóle dotrzeć na Górę Gwiazd? A może zamierzacie po prostu walczyć po kolei z każdym napotkanym rycerzem, licząc, że nie będzie ich zbyt wielu i będą atakować pojedynczo?
Jakkolwiek bardzo wściekły był Fuego, widać było, że na tą prowokację nie mógł odpowiedzieć. Ertian przeniósł wzrok niego na dziewczynę, wiedząc, że to ona jest jego prawdziwym przeciwnikiem w tej bitwie.
- Jutro czeka was śmierć, jeśli...
- A ty zamierzasz umrzeć razem z nami? - przerwała mu, uśmiechając się sarkastycznie.
Chłopak prowokacyjnie wzruszył ramionami, patrząc na nią obojętnie.
- Wczoraj przyjaciel powiedział mi, że jeśli odpowiednio wszystko przygotuję, śmierć nic nie zakończy. Keria uniosła brwi, patrząc na niego podejrzliwie i nie wiedząc, co miał na myśli.
- Przyjaciel? - spytała ostrożnie. - W Świątyni?
Ertian uśmiechnął się.
- Nie masz pojęcia, co się człowiekowi może przywidzieć podczas burzy. Chyba jest sposób, aby zapewnić nam czas potrzebny na rytuał - dodał, nie wyjaśniając i nie mając zamiaru wyjaśniać pierwszego zdania - ale musimy działać razem, jedna osoba nie zatrzyma rycerzy.
Zapadła cisza, zakłócana tylko szumem fal. Keria spojrzała na Fuego pytająco, widać było, ze jej nie przekonał. To strażnik Ognia odezwał się pierwszy, zaskakując ich oboje.
- Powiedz, co to za plan.

* * *

- Ikki, możesz zasłonić żaluzje?
Shun nawet nie podniósł zmrużonych oczu znad wściekle białej strony książki, choć w zasadzie bardzo chciałby to zrobić. Lektura była ciekawa, jednak w tej chwili chłopak poczytywał jej to na minus. Gdyby była nudna mógłby bez żalu i z pełną premedytacją cisnąc ją w kąt przy łóżku, gdzie pokrywałaby się grubą warstwą kurzu, na wzór jej koleżanek. Teraz jednak ta opcja Andromedzie wcale nie odpowiadała. Zwężonymi w maleńkie szparki oczami starał się więc wyczytać jakiś sens z czarnych linijek, ciągnących się na zalanej słońcem karcie.
Ikki spojrzał na niego sceptycznie przez drzwi kuchni. Niektórzy, widząc jego minę, wysunęliby przypuszczenie, że Feniks zastanawia się nad szansami trafienia Shuna trzymanym w ręku nożem, który teraz zawisł parę centymetrów nad bogom ducha winnym pomidorem. Po niecałej minucie stało się jednak jasne, że czas amnestii dla warzywa jeszcze nie nadszedł. Ikki pochylił się ponownie nad deską.
- Sam je zasłoń - padła obojętna odpowiedź.
- Ikki...
- No co "Ikki"? - Feniks bezlitośnie przerwał błagalny ton, układając czerwone plasterki na chlebie. - Jesteś bliżej, prawda? I to tobie przeszkadza słońce.
- Bądź miły... - Shun się nie poddawał.
- Ja jestem miły. Robię ci kanapki.
- Nieprawda - zaprzeczył. - Robisz sobie kanapki - Ikki prychnął z niedowierzaniem. - Robisz sobie kanapki, w zjedzeniu których ja wspaniałomyślnie ci pomogę. Nie syp pomidorów pieprzem.
Feniks, który zdążył już chwycić pieprzniczkę pożałował, że nie ma w ręku noża. Po chwili namysłu odłożył ją, chwycił narzędzie zbrodni i wziął zamach, doskonale wiedząc, że nawet gdyby chciał i tak by nie trafił.
- Ikki! - wrzasnął Shun, podrywając się, gdy nóż wbił się w półkę z książkami na przeciwległej ścianie. - Odbiło ci?!
Andromeda odwrócił się w stronę drwiąco uśmiechniętego brata, który już otwierał usta, aby odpowiedzieć.
Nagle wszystko wokół spowił srebrny, oślepiający blask, zmuszając Shuna, aby na ułamek sekundy zamknął oczy. Gdy je otworzył, stwierdził, że nic się nie stało. Wszystko wyglądało tak, jak wcześniej, łącznie z Ikkim stojącym w tym samym miejscu i patrzącym na niego, z lekko otwartymi ustami, jakby za chwilę miał coś powiedzieć. Nie poruszał się.
Andromeda zrobił kilka kroków do przodu, myśląc, że jeśli to tylko żart, to wyjątkowo głupi.
- Ikki?
Shun stał już tuż przy nim, ale nic nie wskazywało na to, aby Feniks to zauważył. Chłopak lekko drżącą dłonią dotknął jego twarzy. Była ciepła. Żył i nie zamarzł. Więc co...
- Au!
Andromeda odwrócił się gwałtownie, aby zobaczyć Arin, rozmasowująca sobie czoło i lekko drgający, wystający z półki nóż, który przed chwilą wbił tam Ikki. Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się nerwowo.
- Mam nadzieję, że to nie było na mnie? - spytała.
Shun wzruszył ramionami, tępo się na nią gapiąc. Potem wrócił spojrzeniem na brata.
- Nic mu nie będzie - dobiegł go jej głos. - Przepraszam - dodała cicho, jakby wbrew sobie.
- Ty to zrobiłaś? - niedowierzanie można było zarówno usłyszeć w głosie, jak i zobaczyć w jego oczach. Znów na nią patrzył.
- Nie - odparła. - Ja tego nie potrafię. Poprosiłam Antisa, aby zatrzymał czas w całej Świątyni. Nie może tego robić w nieskończoność, ale trochę wytrzyma. Zapadła cisza. Arin nie patrzyła na niego, szukała na ścianach słów, które miała już przygotowane, a które teraz nagle pouciekały.
- A dlaczego ja... - nie dokończył. Nie wiedział jak miałby to określić.
Dziewczyna milczała jeszcze chwilę, potem przeniosła wzrok na niego, ale brakowało jej zwykłej pewności siebie. Andromeda odniósł wrażenie, że ona walczy sama ze sobą.
- Chcę cię o coś prosić - powiedziała nagle, bardzo szybko, jakby bojąc się, że jeśli poczeka jeszcze choć chwilę straci resztkę zdecydowania. - Ale zanim podejmiesz decyzję musisz wiedzieć o paru sprawach. Musisz zrozumieć... ale nikt inny nie może usłyszeć... - urwała.
Shun milczał, przyglądając się jej. Czuł, że nie spodobają mu się jej słowa.
- Usiądź - powiedział w końcu, wskazując jej krzesło przy kuchennym stole. Ikki stał nad nimi, niczym kamienny posąg strażnika.

* * *

Saori czuła się zagubiona. Siedziała na honorowym miejscu przy stole w Sali Narad, przysłuchując się otaczającym ją rozmowom i mając wrażenie, że bezsens, całkowita absurdalność tej sytuacji ją wciąga, pochłania, a nikt nawet tego nie zauważył. Oto omawiali plany nadchodzącej bitwy. Z zapałem przygotowywali się do walki, która wcale nie miała toczyć się o jej życie. Dla Ateny była to całkiem nowa sytuacja, która wcale jej nie odpowiadała. Miała wrażenie, że znalazła się tu tylko dla pozorów, a tak naprawdę nikt nawet nie zauważa jej obecności ani się z nią nie liczy.
Zebranie trwało już od dłuższego czasu, omawiano różne kwestie - co mogą zrobić strażnicy, o której należy zająć pozycje, kto powinien być w którym miejscu czy należy działać w grupie, czy też może pojedynczo... wiele różnych kwestii, spraw ważnych i mniej istotnych przewijał się przez zafrasowane umysły i ani jeden z nich nie pomyślał o tym, aby spytać o zdanie Saori. Nikt tego nie zrobił. Biednej, pominiętej Atenie pozostawało tylko czekać, aż w końcu przejdą do jej osoby, jednak czas dłużył się niemiłosiernie.
W końcu, mocno znudzona, zaczęła rozglądać się po sali starając się odczytać nastroje swoich obrońców. Najpierw robiła to mimo woli, raczej niechętnie, jednak po jakimś czasie zajęcie nawet ją wciągnęło.
Najdalej od niej, po prawej stronie siedział wyprężony jak struna Aiolia, uważnie wsłuchując się w słowa wypowiadanie przez siedzącego naprzeciw niego Mu, które jednak wcale nie zasługiwały na aż taką uwagę. Obok rycerza Lwa zajął miejsce Milo, który już nie starał się udawać, że omawiana kwestia w tak widoczny sposób go fascynuje, choć patrzył na mówiącego, oparłszy głowę na ręce. Aldebaran przyjął zwykłą dla siebie pozycję - odchylony na oparciu krzesła trzymał ręce skrzyżowane na piersi i raz po raz kiwał głową, gdy z czymś się zgadzał. Obok Mu siedziała Arin, po swojej lewej ręce mając Shakę. Co zdziwiło Atenę najbardziej oboje zdawali się nie zwracać większej uwagi na rycerza Barana. Virgo najwyraźniej o coś ją pytał ściszonym głosem, bo po chwili dziewczyna uniosła brwi i wykonała przeczący gest, a na naglące słowa Shaki zareagowała lekkim wzruszeniem ramion. Po chwili znowu usiedli prosto, słuchając. Najbliżej Saori siedzieli rycerze z brązu. Seiya nawet nie starał się udawać, że całe to zebranie choć trochę go interesuje i już od dłuższego czasu zajmował się robieniem zwierzątek z lezących na stole serwetek, co kilka minut przerywając, gdy zauważał karcące spojrzenie siedzącego naprzeciw Shiryu. Hyoga uderzał palcem w stół, wybijając rytmiczną melodię, która już w widoczny sposób irytowała Ikkiego i tylko kwestą czasu był moment, gdy Feniks w końcu wybuchnie. Shun pewnie mógłby jakoś go uspokoić, jednak ten nie brał aktywnego udziału w spotkaniu, zatopiony we własnych myślach, na nic nie zwracający uwagi. Czas dłużył się. Minuty zamieniały w godziny, a i ich kilka minęło zanim w końcu rozmowy ucichły i powstał Kyoko.
- Myślę, że to już wszystko, co powinniśmy ustalić. Spotykamy się jutro o świcie. Możecie odejść.
Wszyscy zaczęli się podnosić, wybuchł zwykły w takich chwilach gwar, jakiś nerwowy śmiech na trochę wymuszoną uwagę. Powoli kierowano się do wyjścia. Atena nie ruszyła się z miejsca, nic nie rozumiejąc.
- A ja? - wyrwało jej się.
Ogół rycerstwa zatrzymał się i spojrzał na nią, trochę zdziwiony.
- Co ja mam robić? - dopytywała się Saori.
Nikt nie kwapił się do udzielenia odpowiedzi. Jakoś tak wyszło, że nie do końca mieli pojęcie o tym, co miałaby następnego dnia robić bogini mądrości i sprawiedliwej wojny. Tym razem to nie o jej życie chodziło, nie było też możliwości, aby spróbowała po raz kolejny poświęcić się dla dobra świata czy czegoś podobnego, nie było więc potrzeby jej ochraniać. A przecież nie będzie walczyć. Co więc powinni zrobić z Ateną?

* * *

Słońce już zachodziło, kiedy Arin w końcu stanęła przed drzwiami od swojego pokoju, myśląc tylko o tym, żeby się położyć i w końcu zasnąć. Nieprzespana, spędzona na spacerach w przemoczonym ubraniu noc w końcu zaczęła dawać o sobie znać i dziewczyna czuła, że za chwilę zaśnie na stojąco.
Pchnęła drzwi, które otwarły się z przeraźliwym skrzypieniem. Jej oczom ukazał się maleńki pokoik z upragnionym łóżkiem. Tyle, że łóżko nie było wolne.
Leżało na nim długie pióro, koloru najgłębszego cienia. Gdy Arin weszła do pokoju ono się poderwało i wystrzeliło w jej kierunku. Odruchowo podniesiona ręka odepchnęła je. Po chwili stanęło w płomieniach, zamieniając się w chmurę czarnego pyłu. Dziewczyna z lekkim dreszczem przyjrzała się dłoni, która je dotknęła, zauważając niewielkie, rozczapierzone nacięcie pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Maleńkie, szybko czarniejące piórko.
Spodziewała się tego. Przygotowywała się od dawna, a jednak nie była gotowa. Poczuła, jak jej oczy wypełniają się mimowolnymi łzami rezygnacji. Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i usiadła na nim, wciąż przyglądając się znamieniu. Nie było duże, przy odrobinie szczęścia nikt nie powinien go zauważyć. W jej sytuacji nic to co prawda nie zmieniało, ale jednak trochę poprawiło jej nastrój. Obróciła się. Patrzyła przez chwilę przez okno wprost na zachodzące słońce, jakby chciała wchłonąć ten widok. Ten wieczór. Ten jeden dzień.

Następna cześć: Rozdział XXXI


Komentarze
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Sant Seiya Revolution - Multimedia
Aiolia Leo

Aiolia2

Camus6

Skorpion Milo

Złoty Rycerz Skorpiona

Milo





Piekielni
1 tydzień
siurek15
4 tygodni
Verien
Verien
7 tygodni
lukasn3
15 tygodni
Duch
Duch
18 tygodni
pawel2906
20 tygodni
Copyrights © Saint Seiya Revolution 2006 - 2024
Powered by PHP-Fusion copyright Š 2002 - 2013 by Nick Jones. Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.